Siedziałam w jaskini. Coś dziwnego się działo. Szepty, śmiechy. Czułam,
że ktoś jest w pobliżu. Musiałam to sprawdzić. Powoli dźwignęłam się z
ziemi. Stawiałam krok za krokiem, choć czułam, że się to źle skończy.
Księżyc jasno świecił na niebie. Rozejrzałam się. Nic podejrzanego. Aż
nie chwycił mnie ten koszmarny ból głowy. Musiałam siąść, i odpocząć,
ale on nie chciał mijać. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nie będę
przecież teraz budzić jakiegokolwiek wilka, bo jest środek nocy. Powoli
poszłam w kierunku lasu. Znałam się nieco na zielarstwie i jakiś
magiczny kwiatek mógłby zdziałać cuda. Ale nie spodziewałam się, że
problem leżał gdzie indziej.
Na małej polance znalazłam dzwonecznik, kwiatek, który mógłby się
nadać. Czym prędzej połknęłam go ale po kilku minutach nic sie nie
działo. Nale usłyszałam w głowie szept:
Nie spodziewałabyś się tego.. To zabawne, taka silna, a słaba..
Marzenia prysły, Vearil.. Nie dotrzymałaś słowa.. Szykuj się na śmierć,
bo wkrótce żniwiarz nadejdzie..
Przerażona natychmiast spróbowałam dowiedzieć się czegoś, spróbować
odpowiedzieć, ale się nie dało.. Nie miałam tej mocy.. Pomimo tego dalej
próbowałam, ale w głowie słyszałam tylko śmiech i ciągle powtarzające
się słowo.. Śmierć. Na sam koniec usłyszałam:
Nikt cię już nie uratuje, kosa dokona swego.. . Potem ból ustąpił.
Czym prędzej pobiegłam do jaskini. Już chciałam krzyknąć, żeby
wszystkich obudzić, ale z mojego gardła wydał się tylko niemy krzyk. Po
chwili do mnie dotarło, straciłam głos.. Zrozumiałam, że naprawdę grozi
mi niebezpieczeństwo.
Następnego ranka zapytałam Phoebe:
- Hej, mam pytanko, czy mogłabym na jakiś czas opuścić watahę? Wrócę, ale mam ważne sprawy do uregulowania..
< Phoebe? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz