Po kilkusetmetrowym marszu oddech Lithum uspokoił się i w tym momencie
jej serce już miarowo pompowało powietrze. Niespiesznie stawiane kroki
na leśnej ściółce wzmagały jeszcze bardziej wewnętrzny spokój wilczycy,
która na tym etapie swojej podróży zwalniała tempo po parudziesięciu
kilometrach średnio-szybkiego biegu. Był dość ciepły poranek, choć
oświetlona już promieniami słońca trawa nadal pokrywała się rosą.
Podróż, którą odbywała Lithum nie miała wyznaczonego końca, krańca...
celu, do którego byłoby jej spieszno. Wędrowała przed siebie, każdego
dnia bez pośpiechu pokonując trasę takiej długości, jaką tylko zdołała
przebyć przez minione godziny. Zatrzymywała się, gdy była zmęczona i
odpoczywała; polowała, gdy była głodna; przyspieszała, gdy czuła się na
siłach. Po prostu nie było na świecie nic, co mogłoby sprawić, że swojej
podróży zaniecha.
Zatrzymała się dosłownie na chwilę - krótką, niewielką chwilę, a do jej
uszu natychmiastowo doleciał odgłos, którego nie słyszała już od dość
długiego czasu lub po prostu nie zwracała na to uwagi. Odgłos wodospadu.
Zaczęła dostrzegać swoją tęsknotę za jego widokiem dopiero teraz, gdy
uświadomiła sobie jak daleko od rodzinnego domu się znalazła. Brakowało
jej otoczenia bliskich i warunków, które miała tam zapewnione. Tutejsze
klimaty średnio jej odpowiadały - choć deszcze czy śniegi się zdarzały,
Lithum cierpiała bardzo w czasie letnim.
Może nie potrzebowała teraz schronienia, w końcu uważała się za
samowystarczalną, ale zdecydowanie potrzebowała kontaktu ze zbiornikiem
wodnym. Ostatnie ciepłe dni nie poprawiały jej nastroju i były przyczyną
złego samopoczucia. Musiała skierować się ku wodospadowi, a kto wie,
czy prędzej nie trafi na jakąś "dodatkową atrakcję".
Zza kilku krzewów usłyszała najpierw ciche śmiechy, a dopiero później
dostrzegła kilka wilków nad brzegiem jeziora. Nie pomyliła się - przed
wodospadem z pewnością znalazła coś, na czym zależało jej bardziej;
obcych.
Usiadła ukryta w zieleni lasu, choć zdawała sobie sprawę, że nawet to
nie zakamufluje jej białego jak śnieg futra. Prędzej czy później
nieznajomi i tak ją zobaczą, jeśli sama wcześniej nie wyjdzie. A wyjść
też będzie musiała - zaczynało doskwierać jej pragnienie, poza tym kości
po kilku godzinach też z pewnością zaczną ją pobolewać; utrzymywanie
tej samej pozycji wymagało wytrwałości, której przecież wciąż się
uczyła.
Mruknęła do siebie niezadowolona z obecności dwóch wader i basiora,
jednak wyprostowała się i bez krępacji ruszyła przed siebie, wynurzając
się ze swojej bardzo widocznej kryjówki. Krokiem wolnym i swobodnym
przeszła kilka metrów w kierunku brzegu jeziora, po czym stanęła i
zwróciła wzrok ku nieznajomym. Cała trójka najprawdopodobniej dopiero
teraz zauważyła jej obecność i w milczeniu obserwowała ją.
- No co? - warknęła cicho siląc się na przyjemny ton. - Wataha, racja? Znajdzie się wolne miejsce?
Niebieskimi oczyma świdrowała każdego z nich po kolei. Nie wiedziała,
który z tych wilków to przywódca, jednak przewidywała, że nie pozwolą
jej odejść. Ona potrzebowała stada, a każde stado potrzebuje pary łap do
pracy.
<Phoebe, Flower, Margon?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz