Cichy wiatr delikatnie głaszcze moje ciemne niczym smoła futro. Czarna
mgła zdominowała lekkie światło księżyca. Usiadłem na jałowej trawie i
machnąłem parę razy ogonem, rozgarniając opadłe na ziemi liście. Kolejny
dzień. Kolejna noc spędzona na wędrówce. W oddali słychać było szum
płynącej rzeki.
Koniec przerwy.
Wstałem, spojrzałem na niebo i ponownie ruszyłem przed siebie. Wciąż
miałem nieodparte wrażenie, że wyczuwam czyjąś obecność. Nie... W
zasadzie okłamuję się, że to jedynie wrażenie. Wiem, że ktoś mnie
obserwuje. Tylko co może robić na tego typu terenie ? Nie umiem określić
jego siły, a tym bardziej zamiarów. Heh. Poczekam.
Przeszedłem jeszcze parę kroków kiedy usłyszałem głos wadery.
- Stój - powiedziała stanowczo, lecz bez zbędnej agresji
Przystanąłem i rozejrzałem się za waderą. Za drzewem ujrzałem świecące, niebieskie, wilcze oczy.
- Co robisz na bagnach ? - podeszła do mnie bliżej z dużą ostrożnością - Nie często miewamy tu gości
- Oh... To tylko mój mały... Przystanek - odpowiedziałem z lekką arogancją w głosie
- Przystanek ? Dokąd idziesz ?
- Nie twoja sprawa.
- Racja, nie moja... - przytaknęła nadal poważnym tonem - Ale znajdujesz się na terenie mojej watahy. Jak się nazywasz ?
- Wścibska - syknąłem
- Odpowiedz
- Czemu ?
- Ehh... Nazywam się Phoebe. Jestem samicą alfa Watahy Cichego Wiatru.
- Raizel - zachowałem zimny ton głosu
< Phoebe ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz